Z pamiętnika wolontariusza cz. 2

Autor wpisu

Jadzia

Data

kwi 29, 2017

Kategorie

Moja przygoda z Gruzją zaczęła się od przysługi. Ktoś miał potrzebę, a ja możliwości. Ale od początku…

            Grudniową porą, gdy oglądałem w telewizji sieczkę polityków przyszedł do mnie syn Filip i powiedział: „Tato! Jest propozycja i może będzie ciekawa dla Ciebie. Zaprzyjaźniony ksiądz Maciej potrzebuje kogoś, kto przewiezie samochód z Polski do Ośrodka dla niepełnosprawnych w Tbilisi”. Była więc potrzeba pomocy. Nie mając zbyt wiele zajęć w styczniu, powiedziałem – jadę. Zakup samochodu, wizy tureckiej i biletu powrotnego… Wszystko poszło bez problemu. Wiedziałem, że czeka mnie 3500 km jazdy przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię
i Turcję do Gruzji. Noclegi, paliwo, waluty…  Dam radę.

 Gdzieś tam w głowie zadawałem sobie pytanie: Ale po co to wszystko ? Ten samochód 7 osobowy? Jacyś niepełnosprawni? Zakonnicy w Tbilisi? Chciałem po prostu wyświadczyć komuś przysługę. Droga do Tbilisi
z Łańcuta wiedzie przez Rzeszów, Barwinek, Miszkolc, Kluż, Bukareszt, Starą Zagorę, Istambuł, Ordu, Trabzon, Batumi… To tylko nazwy miejscowości. Karpaty, Nizina Węgierska, Transylwania, Besarabia, Rodopy, Tracja, Bosfor, Anatolia, Pont, Adżaria, Kaukaz… To szersze spojrzenie. Wyjazd miał być też przygodą.

            Po pięciu dniach jazdy stanąłem pod bramą Ośrodka Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych Ojców Kamilianów na ulicy Anapa 414 Dywizji w Tbilisi.

  Przysługa wyświadczona.  Koniec.

            Tak myślałem.

            Myliłem się.     Od mojej pierwszej wizyty w Tbilisi minął ponad rok. Potrzeb było coraz więcej. Kolejne samochody i pomoc w przygotowaniu Ośrodka na wizytę Ojca Świętego Franciszka. Równoczesne poznawanie gruzińskiej kultury, kuchni i obyczajów. Spotkałem Wolontariuszy opiekujących się dzisiejszymi Łazarzami
i Zakonników, którzy mimo trudności zbudowali Ośrodek dla chorych. I prowadzą go bez względu na wyznanie czy status materialny.

  Nikt nie musi, ale każdy może, przysłużyć się tym, którzy dzisiaj mają potrzeby. Trzeba tylko chcieć.

           Największą nagrodą za przysługi, jakie mogłem wyświadczyć, był uśmiech. Uśmiech ludzi, którzy mimo pogmatwanych losów, kalectwa czy biedy zachowują swoją godność.

            Postaram się oddać to, co widziałem i słyszałem w kolejnych wpisach. Kto ciekawy, niech czyta.

            Wpis ten dedykuję pani Aleksandrze. Kobiecie, która od pięćdziesięciu lat opiekuje się swoim wciąż sześcioletnim synem Kostią.

Marek Kuźniar

Podobne posty

Historia dzieje się na Kalahari
Historia dzieje się na Kalahari

Drodzy, Szanowni, Kochani Przyjaciele misji świętych,  pozdrawiam Was serdecznie i szeroko się do Was uśmiecham ze środka dalekiej pustyni Kalahari. Pozdrawiam Was także od tutejszego Kościoła z Ncojane, małej i biednej wioski położonej wydawać by się mogło na końcu...