Długo siedziałem przed komputerem zanim rozpocząłem pisanie tego listu. Siedząc przy biurku z zapaloną, i dobrze naładowaną lampką, która z całkowitych ciemności tworzy lekki półmrok, i włączonym wentylatorem, który robi co może, żeby schłodzić gorące i wilgotne, kubańskie powietrze, próbowałem zebrać myśli. Jedna ręka na klawiaturze komputera, a druga odgania naprzykrzające się komary. Teraz, gdy znowu wyłączony został prąd, nie wiadomo jak i skąd, wyszły z zakamarków szafy i gdzieś spod łóżka. Co chwilę czuję ich ukłucia na nogach. To całoroczny towarzysz misjonarza.

Myślę o tym, jak dziś minął ten dzień. Taki zwykły, zwyczajny. Najpierw obudził mnie telefon. Dzwoniła pani, która zajmuje się opieką nad chorymi i prosi o pilny przyjazd do chorej, która, jest odpowiedzialna za wspólnotę, gdzie mieszka, i gdzie gromadzą się osoby starsze na Mszy Świętej niedzielnej. Już wcześniej miała kłopoty ze zdrowiem. Kilka razy upadła. Kiedyś znalezioną ją na podłodze po 5 godzinach od upadku. Od tego momentu jest z nią tylko gorzej. Raz w miesiącu zawoziłem ją na konsultację. Więc, pewnie będzie chciał pojechać na kolejną.
Gdy wszedłem do mieszkania, leżała w łóżku, na wpół przytomna, wydając tylko chrapliwe dźwięki. Był to już stan agonalny. Krótka narada co robić, czy jest w stanie w ogóle wsiąść do samochodu? Szybko jednak zapada decyzja. Biorę ją na ręce i powoli schodzę z drugiego piętra. Mimo 75 lat chorej i jej małej postury, czułem coraz bardziej jej ciężar. Towarzyszą mi dwie osoby, a na dole przy samochodzie jeden mężczyzna pomaga mi ją położyć na tylnym siedzeniu. Z dwóch stron wsiadają dwie pozostałe kobiety. Karetki nawet nie wzywamy. I tak nie przyjedzie. Albo nie ma paliwa, albo kierowcy, albo jest zepsuta, albo…
Zawozimy ją do szpitala, a ja wracam na plebanię po oleje do namaszczenia chorych. Chwilę później modlimy się nad półprzytomną już kobietą. Wracam potem do siebie. Na ulicy widzę ludzi, którzy stoją na środku drogi i próbując przejść na drugą stronę, niemal wchodzą pod jadące samochody. Inni machają rękami, próbując załapać się na tzw. „okazję” i skorzystać z podwózki.

Do domu jadę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wysiadam, z samochodu i wzrok pada ma ziemię pod samochodem. Pojawiła się wyraźna plama oleju. Kolejny problem do rozwiązania. W jakim stanie jest samochód? Kiepskim.. Dzwonię do naszych mechaników. Pytam, kiedy mogę zostawić auto. Mogę jutro, ale zajmą się nim dopiero jak znajdą na to trochę czasu. Czyli kiedy? Jutro, pojutrze, za tydzień.. Poczekamy, zobaczymy. Jak więc dziś zaplanować wyjazd na wioski? Mam trzy dni. Tzn. oni mają, żeby naprawić auto. Zobaczymy.
W domu mam już przygotowane produkty, aby przygotować posiłek dla 30 osób. Co tydzień go dostają. W dwóch innych miejscach, w inne dni przygotowujemy kolejnych 30. Mięso przygotowane, czekam na kucharza. Kiedy wchodzi do domu, właśnie wyłączają prąd. Zmiana planów, zmiana menu. Trzeba przygotować coś bardziej ekonomicznego. Mamy kuchnię indukcyjną… Liczymy więc na kuchenkę gazową z dwoma palnikami. Jest gaz? Sprawdzamy. Jest. Zaczynamy gotowanie. Jeszcze tylko wychodzę na ulicę, żeby kupić jakieś warzywa i można działać. Każdy otrzymuje obiad w plastikowym pojemniku. Łatwiej jest je zanieść do swoich domów. Ale.. liczymy i brakuje 4 sztuk. Dziwnym trafem zaginęły. A może po prostu zmieniły właściciela. Szukamy więc czy gdzieś na plebanii nie ma innych. Po chwili udaje się je znaleźć. Nawet prąd wrócił.
Siadamy do obiadu, a ja dostaję telefon. Jedna rodzina, nie ma gazu od 3 miesięcy. Dwie butle stoją puste. A węgiel drzewny, na którym gotowali, też już się skończył. Proszą, żeby zawieźć jedną butlę i poszukać im gazu. Kończę obiad i jadę. Ale niczego nie obiecuję. Muszą czekać, kiedy uda się kupić gaz.

Po obiedzie krótki odpoczynek, za niedługo trzeba jechać odprawić Mszę. Telefon ostrzega przed burzą. Martwi mnie to, bo do dyspozycji mam tylko elektryczny motor. Drugi ksiądz zawozi dziś autem jedzenie do swojej wspólnoty. Na niecałą godzinę przed Mszą zaczyna lekko kropić. Czekam na odpowiedni moment, żeby przejechać do kościoła, gdy na chwilę przestanie padać. Udaje się, ale tylko częściowo. W połowie drogi zaczyna mocniej padać. W końcu dojeżdżam, ale niestety nieco przemoczony.
Przed Mszą dowiaduję się, że jeden z ministrantów jest poważnie chory. Jest w szpitalu, a jego stan jest poważny. Dostał jakąś bakterię. Nikt nie potrafi wyjaśnić jaką. W kościele w czasie Mszy panuje lekki półmrok. Niebo zachmurzone i brak prądu sprawiają, że dość trudno czyta się słowa z Mszału. Na pomoc przychodzi przywieziona lampka.
Po Mszy, jak zresztą zawsze, kilka osób chce porozmawiać. Jedna chce lekarstwa, druga różaniec, a inna przynosi zdjęcia córki i prosi o błogosławieństwo dla niej. Poświęcam czas każdemu, ale dziś czynię to z lekkim pośpiechem widząc jak znowu gromadzą się chmury i zaczyna kropić deszcz. Żegnam się więc z nimi i szybko wracam. Kilkanaście minut po wejściu na plebanię, przychodzi ulewa. A pół godziny później znowu zostaje wyłączony prąd. Po szybkiej kolacji siadam przed komputerem aby napisać list. Ale długo siedziałem, zanim rozpocząłem jego pisanie.

Myślę o Kubie i kubańczykach. Jak bardzo trudne jest to ich życie i jak bardzo niezorganizowane. Ludzie tutaj pracują bo muszą. Ale praca jest dodatkiem do życia. Nawet nie można się z niej utrzymać. Wszystkim towarzyszy jedna myśl: jak zdobyć coś do jedzenia? Z jednej strony kubańczycy starają się być zaradni, z drugiej jednak strony, odbywa się to kosztem innych.
Pamiętam z jakim trudem przychodziło mi kupić choćby zwykłe bułki. Znam już mniej więcej miejsce, gdzie można je kupić. I nigdzie wtedy nie mogłem. Wszystko zamknięte, wszędzie ciemno. Zazwyczaj to późno w nocy można je zdobyć. Innym razem widziałem, otwartą piekarnię i kilkanaście osób stojących w kolejce. Bułka to koszt 20 peso. Ale nie wszystkim udaje się je w tej cenie kupić. Na początku każdej kolejki za chlebem stoją mężczyźni, którzy kupują po 300-400 sztuk, a potem kiedy wszystkie wykupią to stoją przed piekarnią, albo idą przez miasto i sprzedają je po 40 peso. Wyzysk czy zaradność?
Bułki szybko się kończą, a ludzie czekają. W takim właśnie momencie podjechałem kiedyś pod piekarnię i pytam czy jest chleb? Sprzedawca mówi, że skończyła się już mąka. Ale ja wiem, że jak kubańczyk mówi, że coś się skończyło, to wcale nie znaczy, że się skończyło. Dotyczy to wszystkich produktów sprzedawanych w sklepach, mięsa, oleju do smażenia czy bułek. Przekonało mnie do tego szybko to, co zobaczyłem, gdy wróciłem do samochodu. Kiedy spojrzałem w stronę piekarni, zobaczyłem jak tylnymi drzwiami, grupa mężczyzn wynosiła do samochodu cztery worki z mąką. A podobno się skończyła…

Kradzieże są powszechne. Państwo nie jest w stanie dostarczyć wystarczającej ilości ryżu, cukru, mąki, jajek itd. bo po drodze połowa jest rozkradana. Potem nie można się dziwić, kiedy czegoś brakuje. Ci, którzy kradną, są coraz bogatsi, a ci pozostali, coraz bardziej głodni i biedni. Jednak dla Kubańczyków to normalne. Kiedy rozmawiałem z jedną kobietą z kościoła,
powiedziała, że tam gdzie pracuje nie można nic ukraść. Mówiła to z wyraźnym żalem. Pracowała w biurze. Co mogłaby tam ukraść? Długopis?!
Jak bardzo ważne są sprawy żywności dla kubańczyków, świadczy fakt, że w głównych wiadomościach, jedną z pierwszych informacji dnia, była ta, że z Brazylii przypłyną statek z ryżem. Zobaczyliśmy krótkie video z jego rozładunku. W telewizji nawet ładnie to wyglądało.
Kubańczycy nie lubią pracować. Dla nich najlepiej jest zdobyć cokolwiek, jak najmniejszym kosztem. Czyli najlepiej żadnym. Kiedyś odwiedziłem jedno z większych miast na Kubie, Holguin. To miasto charakteryzuje się tym, że spośród wszystkich grup etnicznych, jest najwięcej ludzi białych. Są to właściciele restauracji, kelnerzy, sprzedawcy, kasjerzy itd. Coś mi tutaj nie grało. Brakowało mi innych narodowości. I wtedy zobaczyłem dorosłego mężczyznę o ciemnej karnacji. Miał niecałe 30 lat. Młody, silny, wysportowany. Przechodził obok i sprzedawał lizaki, papierosy i cukierki. Próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego takie osoby nie wykorzystują swojego potencjału? Czy to już wszystko co mają do zaoferowania? Czy to już ich cały wysiłek fizyczny i intelektualny jakiego mogą się podjąć? Widać na każdym kroku, jak wielkie piętno na mentalności kubańczyków, położyły wszelkie zaszłości historyczne, szczególnie te z czasów hiszpańskiej konkwisty. Zapewne ten temat można by jeszcze nieco zgłębić, ale już nie tu.

W takiej rzeczywistości musi pracować misjonarz. Codziennie otaczają nas jakieś zmartwienia i trudności. Kuba to nie jest miejsce dla każdego do życia. Tutaj każdy obcokrajowiec, jeśli nie przebywa turystycznie, starzeje się trzy razy szybciej. Właśnie ze stresu i trudności jakie napotyka. Najgorsze jest jednak to, że nie może za bardzo nic zmienić. Jednak, nie jest mi żal tych, którzy przez swoją głupotę cierpią. Najbardziej żal jest tych, którzy są uczciwi i próbują żyć z godnością. Żal jest osób, które są głodne, bo ciężko pracują za marne pieniądze, ale nie kradną. Żal jest dzieci, których rodzice nie chcieli puszczać na katechezę, bo rano nic nie jedzą. Dopiero decydują się na to, gdy się, dowiedzą, że każde dziecko ma zagwarantowany poczęstunek. I trochę jest mi żal ludzi starszych, którzy w swojej naiwności nadal nie rozumieją dlaczego jest tak źle. Przecież w telewizji ciągle obiecują, że będzie dobrze. 30, 40 lat żyją wśród ludzi, którzy nadal do orki używają wołów. Jak wielkie jest zacofanie, świadczy fakt, że studenci, którzy dorabiają sobie przez sprzątanie plebanii i kaplicy, pierwszy raz w życiu używali odkurzacza.
Jednak wśród tej intelektualnej mizerii, są przypadki, wydaje się, nadzwyczajne i cudowne. Jakby nie pasujące do tej rzeczywistości. Jeden chłopak, który jest z naszej wspólnoty i już od dwóch lat uczestniczy w katechezie sprawił, że zobaczyłem pierwsze cuda. Został ochrzczony dwa lata temu. Od roku przystępuje do Komunii. Jest ministrantem, chodzi na grupę młodzieżową i jeździ na wioski jako misjonarz. Ma 14 lat. Kiedyś mi się zwierzył. Mówił, że jest mu przykro, że się kłóci z rodzicami, kiedy nie chcą mu czegoś kupić. Spytałem, czego? Mówił, że czegoś do jedzenia. I artykułów szkolnych, takich jak długopis, zeszyt, linijka. Mówię, żeby zawsze przyszedł jeśli czegoś potrzebuje. I kazałem mu zrobić listę potrzebnych rzeczy. Teraz ma już to czego potrzebuje. I mówił mi, że w szkole jego koledzy się często kłócą i biją. Kiedy go pytają, dlaczego nie kłamie, nie przezywa innych, on im odpowiedział: przecież ja jestem chrześcijaninem. Nie mogę kłamać. Nie mogę się bić. Zapytałem co z jego rodzicami. Powiedział, że są niewierzący. Tylko on chodzi do kościoła.

Dziękuję Panu Bogu za takie osoby. Bo przez to widzę, że ta misja ma sens. Może nie ma wielu wierzących, ale tych, których spotykam, wierzę, że kiedyś osiągną świętość.
W takich chwilach moje myśli kieruję ku Polsce. U nas wydaje się tak wielu ochrzczonych, tak wielu wierzących. Czy udałoby mi się spotkać kogoś takiego u nas? Pewnie tak. Tylko gdzie musiałbym szukać. Dobrobyt zabija relacje i serce. Przez ubóstwo możemy lepiej zrozumieć innych i lepiej słyszeć Pana Boga, a co najważniejsze, potrafimy mocniej wierzyć. Tylko trzeba traktować wiarę na serio. Może tego nam brakuje? Kiedyś wstydziliśmy się wykonać znak krzyża na ulicy. Dziś już nawet w domach wielu tego nie robi. Czy my jeszcze jesteśmy wierzący?
Wiara jest bardzo prosta. Tu na Kubie odkryłem, że wiara bardziej potrzebuje ufności Panu Bogu, niż stawiania Mu pytań. Bardziej polega na budowaniu relacji z Jezusem, niż poznawaniu kolejnych dogmatów i zasad życia chrześcijańskiego. Dlaczego tak jest? Bo pogłębiając naukę o Bogu, nie zawsze do Niego dotrzemy, ale jeśli poznamy dobrze Boga, to zawsze zrozumiemy jak żyć. I będzie to życie bez lęku. Prawdziwa miłość usuwa lęk. Życzę każdemu, aby odkrył właśnie taką drogę do Pana Boga. A Kubańczycy? Na pewno jeszcze niejeden raz mnie zaskoczą. Oby jak najbardziej pozytywnie.
Pozdrawiam was gorąco i pamiętajcie o modlitwie za misjonarzy i za tych, do których zostali posłani.
Szczęść Boże!
Ks. Grzegorz Kozioł
Dane do przelewu krajowego:
PLN: 74 1140 1225 0000 2343 2600 1001
Dane do przelewu:
Fundacja Pro Spe
ul. S. Jabłońskiego 7/7, 35-068 Rzeszów
tytuł przelewu „Darowizna ks. Grzegorz Kozioł Kuba„
Dane do przelewu zagranicznego:
EUR: PL47 1140 1225 0000 2343 2600 1002
USD: PL20 1140 1225 0000 2343 2600 1003
GBP: PL90 1140 1225 0000 2343 2600 1004
AUD: PL63 1140 1225 0000 2343 2600 1005
Dane do przelewu:
Fundacja Pro Spe
ul. S. Jabłońskiego 7/7, 35-068 Rzeszów
tytuł przelewu „Darowizna ks. Grzegorz Kozioł Kuba„
kod BIC/SWIFT mBanku: BREXPLPWRZE
Nazwa i adres banku odbiorcy przelewu:
mBank S.A. ul. Prosta 18, 00-850 Warszawa
SORT CODE/numer rozliczeniowy – 11402004
W razie pytań lub problemów prosimy o kontakt na numer telefonu: 797 555 501