Mój wolontariat u ojców Kamilianów

Autor wpisu

Jadzia

Data

wrz 12, 2016

Kategorie

Przede mną ostatnie 8 dni w Gruzji… Nie wiem, kiedy ten czas zleciał… Od wyjazdu Asi i Ilony minął już jakiś czas, a ja zaczęłam na dobre angażować się w prace ośrodka uczestnicząc w rożnych zajęciach: muzycznych, artystycznych. Pomagam podopiecznym w tworzeniu bransoletek lub w wyklejaniu. Sama przy tym uczę się wielu ciekawych technik. Podopieczni tego ośrodka są niesamowici! Każdego dnia obdarowują mnie uśmiechem i radością, tak ogromnym jak droga z Gruzji do Polski! W ich oczach jest tyle piękna! Tyle w nich ciepła… Naprawdę oczy są zwierciadłem duszy. Oczy i uśmiech potrafią powiedzieć naprawdę wiele… Brzmi dość paradoksalnie, ale tak właśnie jest! Bo ja przecież nie mówię ani po gruzińsku, ani po rosyjsku, a jednak się z nimi doskonale rozumiem! Niestety wszystkich imion jeszcze nie zapamiętałam. Być może dlatego, że niektóre są dość trudne w wymowie i może dlatego, że niektórzy przychodzą 2 lub 3 razy w tygodniu, a jeszcze inni 5. (Tych raczej pamiętam.) Z imionami męskimi chyba nie mam takiego problemu, bo co drugi to Giorgi. Mimo tego, że od kiedy ośrodek zaczął funkcjonować po przerwie wakacyjnej nie minęło zbyt wiele czasu, to zdążyłam się nauczyć zwyczajów podopiecznych. W końcu trzeba tak robić, aby każdemu jednak dogodzić: ile kto słodzi, ile kromek chleba je, że je tylko pierwsze danie, czy tylko drugie oraz tego, że pije herbatę/kompot po zjedzeniu posiłku, zupełnie tak samo jak ja! Tutaj jedni pomagają drugim. Jak ktoś ma z czymś problem, drugi już stoi, aby mu pomóc. I chociaż bariera językowa, czy też nawet wyznaniowa wydawać by się mogła problemem, to tylko z pozoru, bo kompletnie go nie stanowi. Żadne takie bariery tutaj nie istnieją. Wszystko zależny tylko i wyłącznie od nas. Na ile potrafimy się otworzyć w dawaniu, ale też i w braniu. Jesteśmy tutaj jedni dla drugich. Ja dla nich, oni dla mnie i siebie nawzajem. Został mi tydzień. Tydzień na to, aby wykorzystać ręce mogące objąć wszystkich i każdego z osobna. Ręce mogące dawać i serce gotowe zabrać ze sobą każdy uśmiech, spojrzenie, ciepło, serdeczność!!!
A ponieważ byłam tez u Sióstr Misjonarek Miłości (u sióstr Matki Teresy z Kalkuty), które są przecudowne, wiec wykorzystam cytat ich założycielki, który podsumowuje cały mój czas na wolontariacie: „Nie liczy się to, co robimy ani ile robimy, lecz to, ile miłości wkładamy w działanie.”

         I dobiegła końca moja salwatoriańsko-kamiliańska misja w Gruzji… Jak to zwykle w podróżach bywa; trochę nie chce się wracać, a jednocześnie chce, bo jest się stęsknionym za swoim domem. Ale niektórzy mówią, że dom jest tam, gdzie jest serce Twoje. Moje bez wątpienia jest w Polsce, ale… jakaś część mnie pozostała w Gruzji i jakaś część Gruzji jest we mnie… A to oznacza, że muszę i chcę wrócić tu jeszcze raz. Nie wiem, kiedy i na jak długo, ale wrócę. Nie wiem, kiedy zleciało to 1, 5 miesiąca…, a zwłaszcza ostatnie 8 dni… Postaram się je krótko podsumować.
Jak w poprzednich dniach uczestniczyłam w zajęciach wraz z podopiecznymi ucząc się techniki decoupage oraz kończąc wcześniejsze powierzone mi zadanie. Nie mam zdjęcia, żeby pokazać wam, co to było, ale ostatecznie całkiem nieźle mi to wyszło. Chociaż trochę czasu mi to zajęło, ale doszłam już chyba do wprawy. Miło było usłyszeć, że komuś się to podoba. W kolejnych dniach wszyscy ,,Sprzątaliśmy świat”, chociaż było gorąco, a przez to dość ciężko przypomniałam sobie te gimnazjalne czasy, kiedy szłam z całą szkołą sprzątać las. W sobotę natomiast siostry kamilianki obchodziły święto swojego założyciela. Przybyło wielu gości, a mszy przewodniczył biskup. Tyle w skrócie jeśli chodzi o to, co było. Jeśli chodzi o przeżycie misji, to tego nie da się krótko opisać! Trzeba na nie pojechać i doświadczyć! Coś pięknego. Zwykły i niezwykły uścisk dłoni i uśmiech. Po prostu bycie z sobą nawzajem. Czasami bezradność, bo nie do końca się coś zrozumiało, ale w końcu dochodzi się do wniosku, że język nie stanowi problemu…, że nic nie stanowi problemu jeśli chce się tylko być i pomagać w miarę swoich możliwości. Jeśli tylko się chce.. Jeśli… Kiedy już poznałam ich przyzwyczajenia, musiałam wyjechać, ale w moim sercu zostanie ślad… A rysunki, które dostałam i pamiątki ręcznie przez nich zrobione nie dadzą mi o nikim z nich zapomnieć. Duch Święty tak wszystkim cudownie pokierował. A przecież jeszcze rok temu nie do końca wierzyłam, że wszystko się tak potoczy. Jeszcze w maju było tak wiele wątpliwości, tak wiele znaków zapytania. A teraz? Same wykrzykniki! Jest ogromna radość! I co najważniejsze – pozostało przekonane, że granice są tylko w matematyce, nie ma ich między ludźmi. To jest najlepszy wniosek z mojego wolontariatu. Każdy z nas ma tak wiele do zaoferowania. Pytanie: na ile jesteśmy w stanie dać i otworzyć się na branie. Ja wzięłam bardzo wiele. Wydaje mi się, że więcej dostałam niż dałam… A ponieważ w przyrodzie powinna być równowaga, trzeba będzie coś ,,oddać”.
Już w drodze do domu –  pozdrawiam i ściskam.

Eliza Kołodziejska

Podobne posty

Jak to się wszystko zaczęło – legenda gruzińska
Jak to się wszystko zaczęło – legenda gruzińska

Każdy kraj, naród ma swoją historię. Są również legendy, które zabierają nas nie tylko w odległe czasy ale niejednokrotnie w świat, których nie zobaczymy. Zapraszamy do poznania dwóch legend o powstaniu Gruzji, czyli Sakartwelo.