Przed chwila weszłam do biura, by uporządkować trochę dokumenty. Okna biura wychodzą na szpitalny ogród, a zaraz obok biura jest sala porodowa i okno przylega prawie do ściany biura. Zanim weszłam do biura, zawołałam położna do kobiety, która mi wyglądała ze zaraz będzie rodzic, choć siedziała spokojnie i nic nie mówiła. No i stało się… Właśnie słyszę płacz noworodka dochodzący z sali porodowej. Dziewczynka, słyszę glos położnej… Niech Pan będzie uwielbiony za to nowe życie.
To zainspirowało mnie by zostawić porządkowanie papierów, i napisać Wam parę słów o mojej posłudze tutaj w Hélocie, malej wiosce na Północy Togo. Jestem tu od czterech lat – już trzeci raz podczas mojego pobytu w Togo. Pierwszy raz przyjechałam tu do Héloty w 1992 roku. Trzy lata wcześniej zaczęłyśmy tutaj nasza misje w Togo jako Siostry Misyjne Służebnice Ducha Świętego. A właściwie to wznowiłyśmy tutaj nasza misje, bo pierwsze nasze siostry przyjechały do Togo w 1897. Było to pierwsze Zgromadzenie zakonne jakie pojawiło się na ziemi Togijskiej, i były to tez początki ewangelizacji. Pierwsi misjonarze przybyli do Togo w 1892 roku. Byli to Werbiści, wysłani przez naszego Ojca Założyciela – Sw. Arnolda Janssena. Misja rozwijała się bardzo szybko. Powstawały pierwsze wspólnoty katolickie, pierwsze szkoły, pierwsze ośrodki zdrowia, ale kiedy w 1918 roku Togo przeszło pod kolonie francuska, wszyscy Niemcy, a wraz z nimi misjonarze musieli opuścić Togo. Później pojawili się tu misjonarze francuscy. Werbiści powrócili do Togo w 1975 roku a my, siostry SSpS wróciłyśmy tu w 1989 roku.
Misja tu w Hélocie nie jest łatwa, jest to mała wioska 40 km od najbliższego miasta, bardzo złe drogi, a szczególnie w porze deszczowej, po ulewie często nawet nieprzejezdne. Dwa tygodnie temu jedna z naszych sióstr pojechała do miasta na zakupy, w miedzy czasie była solidna ulewa, musiała czekać trzy godziny na drodze by woda w jednym z potoków opadła by można było przejechać mostek. Pora deszczowa trwa tu od maja do polowy października. Potem susza.. Ludność jest biedna, bo żyją jedynie z uprawy, zbiory są tylko raz w roku, podstawowymi produktami są kukurydza, sorgo, jam, maniok, bawełna – to na sprzedaż, a ostatnio w modzie jest uprawa soji. Można na niej dobrze zarobić, no i dobry składnik odżywczy. Bardzo często widać kobiety przy drodze sprzedające tak zwane „langaszi”, czyli ser sojowy, inaczej tofu.
Po 31 latach tu w Togo, widzę jak życie się tu zmienia, szczególnie tu w Hélocie. W 1992 roku, kiedy tu przyjechałam, jedyny samochód lub motor jaki się tu pojawiał, to był to misjonarz, siostry lub wizyta oficjalna lekarza z Kanté. Jak ktoś miał rower, to był bogaty… Dziś motorów tu od liku, rowery są rzadkością. Jest tez nawet kilka samochodów we wiosce.
Nasz szpital był przepełniony chorymi, zwłaszcza dziećmi niedożywionymi, dzisiaj, choć chorych nam nie ubyło, to dzieci z niedożywieniem są rzadkością. Obecnie, częściej są to kobiety, zwłaszcza kobiety w ciąży, mamy dużo przypadków ukąszeń przez węże, malaria to już nie mowie, bo właściwie każdy kto przychodzi, choć zgłasza się z inna choroba, ma malarie. Badania na malarie robimy tu rutynowo, zwłaszcza w porze deszczowej. Dużym problemem jest tez anemia – dzieci i kobiety w ciąży z hemoglobina 5 lub 6. Kilka tygodni temu przywieźli nam dziewczynkę sześcio letnia, już w letargu, zimna, hemoglobina – 2… My u nas nie możemy robić transfuzji krwi, trzeba było wysłać dziecko do szpitala w mieście – 40 km. Oczywiście szybko ewakuowaliśmy dziecko, kierowca widząc stan dziecka tak szybko pojechał, ze nawet zapomniał ze pielęgniarz miał dziecku towarzyszyć. W międzyczasie zadzwoniłam na pediatrie ze jedzie dziecko na transfuzje, podałam grupę krwi, jak nasz samochód dojechał, wszystko już było gotowe, szybko podłączyli krew… Po trzech dniach ojciec z dzieckiem wrócili do nas na dalsze leczenie… Mamy tu wiele takich przypadków. W takich i wielu innych przypadkach widać jak Pan Bóg działa. Są przypadki które na ludzki sposób są niemożliwe do wyleczenia, ale Pan posłał nas by „….uzdrawiać chorych…”, wiec On sam uzdrawia.
Oprócz szpitala, mamy tu przedszkole, szkole krawiecka i tkacka dla dziewcząt i internat dla tych dziewcząt, które przychodzą do naszej szkoły z odległych wiosek. Pracy jest dużo. Przebywanie z chorymi, z dziećmi i z dziewczętami – to nasza ewangelizacja tutaj.
Kiedy w 1992 roku otrzymałam moje przeznaczenie misyjne, pierwszym moim zmartwieniem było – jak ja będę głosić katechezy? Nie jestem dobrym mówcą, wiec bałam się tego. Wkrótce jednak zrozumiałam ze głoszenie Ewangelii, to nie słowa, ale postawa, i uczynki. Po tylu latach pracy misyjnej, mogę przytoczyć wiele przykładów ze to nasza postawa przyciąga ludzi do Kościoła, potem dopiero zaczyna się katecheza. Dziękuje Bogu za tych wszystkich którzy spotkali Pana Boga poprzez nasza posługę tu w Helocie i nie tylko.
Obecna moja praca, to zarzadzanie szpitalem tu w Hélocie. Po tych 30 latach widzę jak służba zdrowia się zmienia – wszystko na lepsze. Państwo robi bardzo dużo wysiłku, by polepszyć warunki zdrowotne ludzi, zmniejszyć śmiertelność zwłaszcza wśród dzieci – najczęstszym powodem śmierci dzieci jest malaria i anemia. Do anemii najczęściej prowadzi malaria. Od kilku lat państwo prowadzi masowe, darmowe kampanie leczenia malarii wśród dzieci od 0 do 6 lat. Trzy razy w roku każde dziecko, w okresie deszczowym – kiedy malaria jest bardzo aktywna – otrzymuje leczenie. To naprawdę działa. Ilość dzieci chorych na malarie w okresie deszczowym, zmniejszyła się prawie o połowe.
Szkolnictwo również się poprawia, coraz mniej analfabetyzmu, szkoła podstawowa jest za darmo, choć wciąż jest problem z nauczycielami. Z powodu braku nauczycieli, często w jednej klasie w szkole podstawowej jest około 80 uczniów. Nawet geniusz nie potrafiłby ogarnąć tak wielkiej liczby dzieci, dlatego poziom nauczania w szkołach podstawowych państwowych pozostawia wiele do życzenia.
My w ubiegłym roku w przedszkolu miałyśmy 40 dzieci. Jest to przedszkole prywatne, wiec trzeba płacić, choć oplata jest symboliczna. Ale nasze dzieci, gdy idą do szkoły, są zawsze w czołówce.
We wspólnocie jest nas 5. Trzy Indonezyjki, jedna Togijka i ja. Kolorowo i ciekawie. Zwłaszcza na stole…. Każda próbuje pokazać swoje zdolności kulinarne i nie tylko kulinarne. Nie trzeba podróżować, by poznać świat, różne kultury…
Dziękuje Bogu za ten dar bycia misjonarka. Jest to właściwie „dotykanie Boga” na każdym kroku. Albo raczej odczucie „dotyku Boga” w każdej chwili. Dziękuje wszystkim którzy się modlą za nas – „misjonarzy na froncie”, bez waszego wsparcia modlitewnego, niewiele moglibyśmy zrobić.
Niech Pan wynagrodzi wasze wysiłki – i te duchowe i fizyczne – by nasza posługa mogła być kontynuowana. Dziękuje za wszystkie ofiary, bez których nie bylibyśmy zdolni ewangelizować. Jak wspomniałam wyżej, ewangelizacja, to przede wszystkim CZYN. Tutaj pragnę podziękować wszystkim, którzy poprzez adopcje serca pomagają naszym dzieciom kontynuować naukę w szkole. Jest to naprawdę konkretna i bardzo potrzebna pomoc. Mimo ze szkoła jest za darmo, to przybory szkolne, mundurki i wszystko związane z edukacja jest drogie i nie każdy rodzic może sprostać zadaniu by posłać dzieci do szkoły.
Niech Pan będzie wasza nagroda.
Z pozdrowieniami i serdeczna modlitwa – Sr. Justyna CHUDZIO SSpS