Bardzo mnie ucieszyła informacja z Fundacji ProSpe, że możemy jechać na wolontariat do Pawłodaru.
Teraz przed nami już tylko kontakt z księdzem Janem, aby ustalić datę przyjazdu, zakup jak najtańszych
biletów i lecimy z mężem do Pawłodaru.
W tym momencie pojawiły się obawy czy damy radę dojechać (bez większej znajomości języka rosyjskiego i innych języków), co będziemy robić, czy podołamy, czy nasz wiek będzie nas bardzo ograniczał (ja – 70 lat, mąż – 72 lata).
Mimo tych i innych obaw, 3 września wyruszamy w drogę. FlixBusem z Krakowa do Budapesztu, Wizzair do Nur Sultan (tj. Astany – stolicy Kazachstanu, której nazwę nie tak dawno zmieniono na Nur Sultan) i dalej pociągiem z lat 70., tzw. elektryczką. Wreszcie – 5 września o godzinie 10 rano – po 32 godzinach podróżowania jesteśmy w Pawłodarze. W Budapeszcie, oczekując na lot wypiliśmy bardzo drogą kawę, natomiast w Nur Sultan z lotniska na dworzec kolejowy bilet autobusowy kosztował tylko 3,20 zł za dwie osoby. Na lotnisku wyciągnęłam z bankomatu tenge (kazachska waluta, przelicznik: 100 tenge to około 1 zł), aby mieć na autobus, i przy tej operacji musiałam skorzystać z pomocy uprzejmego Pana, który akurat też wyciągał pieniądze. Trochę później przekonałam się, że bankomaty funkcjonują tam trochę inaczej niż
w Polsce.
Na dworcu w Pawłodarze, opędzając się od nachalnych taksówkarzy, oferujących swoje usługi, oczekujemy na Siostrę, która ma po nas przyjechać. Wkrótce zjawia się siostra Cecylia i zabiera nas do parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus, gdzie budowany jest klasztor dla zakonu Klarysek. Na miejscu poznajemy siostrę Agnelę, która bardzo serdecznie nas przyjmuje, obie siostry pochodzą z Polski. W parafii pracują jeszcze siostry Franciszkanki – Walentyna, pochodząca z Kazachstanu i siostra Maria
z Ukrainy, ksiądz wikariusz Ewgenin z Kazachstanu i ksiądz Jan z Polski.
Po śniadaniu poszliśmy trochę odpocząć po podróży i zaaklimatyzować się, bo
4 godzinna różnica czasowa dała
o sobie znać.
Pierwsze dni upłynęły nam na drobnych pracach porządkowych w klasztorze budowanym dla sióstr Klarysek. Odwiedziliśmy też Panią Marię – Polkę pochodzącą
z terenu obecnej Ukrainy. Cała jej rodzina została wywieziona do Kazachstanu kiedy miała 6 lat. Mimo swojego wieku nie zapomniała języka polskiego. W Polsce udało jej się odwiedzić Licheń i Warszawę. Obecnie mieszka sama, kilka kilometrów od kościoła i ma trudności w poruszaniu się. Spędziliśmy u niej kilka godzin i byliśmy zachwyceni jej gościnnością.
Oprócz nas w Pawłodarze byli jeszcze: Roman i Przemek z Polski oraz Andrej
z Ukrainy, którzy zajmowali się pracami wykończeniowymi przy klasztorze i Jola, która przygotowywała dla wszystkich bardzo smaczne posiłki.
W drugim tygodniu dostaliśmy zadanie specjalne – odnowienie bramy i ganku przy pierwszej kaplicy, która służyła za świątynię zanim wybudowano nowy kościół. Ponieważ pracy było sporo, a my nie tacy szybcy, zabawa w malarzy i szklarzy zajęła nam przeszło tydzień, ale daliśmy radę. Dostaliśmy też propozycję dalszego malowania okiennic w przyszłym roku, bo w tym nie ma już pogody na takie prace.
Do wyjazdu zostało nam trochę więcej niż tydzień, więc mąż zaangażował się przy pracach wykończeniowych w klasztorze, a ja wykorzystałam swoje umiejętności szycia, przygotowując między innymi serwetki do kościoła.
Ostatnim, ale nie mniej ważnym, punktem naszego pobytu było… kiszenie kapusty. Tak, tam jeszcze sami kiszą kapustę. W tym roku odbyło się ono wg mojego przepisu, z mierzeniem i odważaniem, co wprawiło wszystkich w dobry humor. Ksiądz Jan – jako największy – szatkował na szatkownicy ręcznej, siostra Agnela w robocie kuchennym, mój mąż ubijał młotem kapustę w beczce, a ja przygotowywałam kapustę i marchew do szatkowania, oczywiście kontrolując, czy są dobre proporcje. Już po naszym wyjeździe siostra Agnela napisała, że kapusta jest bardzo smaczna, co mnie niezwykle ucieszyło – zapraszamy więc na kiszoną kapustę do Pawłodaru.
Szybko nadchodził czas naszego wyjazdu, a tu tyle rzeczy można by jeszcze zrobić, chyba trzeba będzie wrócić, aby dokończyć zaczęte i zrobić coś nowego.
Zdecydowanie nie było czasu na nudę. Siostra Agnela i ksiądz Jan zapewnili nam też trochę atrakcji. Mieliśmy możliwość kąpieli w słonych jeziorkach z leczniczym błotkiem, gdzie miejscowi wybierają sól. Niezapomniany było niedzielne popołudnie
z siostrą Agnelą nad rzeką Irtysz, a także odwiedziny z bardzo serdecznym przyjęciem w sąsiedniej parafii NMP Nieustającej Pomocy w Sherbaktach odległej o 80 km.
W Kazachstanie jest tylko 2% katolików i bardzo trudno określić, ilu z nich przychodzi na niedzielną Mszę Świętą. 2,5% społeczeństwa to prawosławni, a przeszło 70% – muzułmanie.
W Pawłodarze na niedzielną Mszę przychodziło około 40 osób. Jechaliśmy też na niedzielną Mszę Świętą do maleńkiej kaplicy w Krasonoharmeyce, odległej od Pawłodaru o 20 km, gdzie przyszły 3 osoby. Byliśmy też na niedzielnej Mszy w kaplicy w Kachirach, ok. 120 km od Pawłodaru. Ksiądz po drodze zabrał 5 osób, później dowiózł jeszcze 90 letnią babcię, a w kaplicy czekały tylko 2 osoby.
Galerie handlowe i super markety są w Kazachstanie takie same jak w Polsce. Spotkać też można starsze osoby sprzedające warzywa i owoce z własnych ogródków, które
w ten sposób dorabiają do swojej emerytury. Dziury w asfalcie i chodnikach, które nikomu nie przeszkadzają, są oczywiście nieoznakowane. Miejscowi kierowcy o nich wiedza i je omijają. Główne ulice są asfaltowe, natomiast większość bocznych uliczek ma nawierzchnię gruntową.
Bardzo duże wrażenie robi wielka płaska przestrzeń prawie bez drzew i krzewów, suche trawy – można powiedzieć, że wzrok sięga poza widnokrąg. Na drogach bez większego ruchu czasami można spotkać pasterzy przepędzających stada owiec lub bydła.
Dziękujemy Księdzu Janowi i siostrze Agneli za bardzo serdeczne przyjęcie i opiekę.
Lucyna i Andrzej Zdebik