Wakacje w Abchazji cz. 2

Autor wpisu

Jadzia

Data

mar 29, 2017

Kategorie

Zaczęły się codzienne zajęcia kolonijne. Przyszło czternaścioro dzieci. To może niedużo, ale musimy pamiętać, że jest to pierwsza kolonia zorganizowana w tym miejscu. Już od pierwszych chwil wydaje nam się, że mamy z nimi dobry kontakt. Dzieci wesołe, rozgadane, ruchliwe. Tamara, Lera, Ilona, Ewelina, Liza, Lili, Kamila, Andżelika, Arisza, Kamuk, Jona, Enrike, Aszot – wszystkie ładne, o śniadej cerze, ciemnych oczach i włosach – uroda kaukaska. Wiek: od 9 do 17 lat. Mają swoje dziecięce marzenia. Tamara (15 l.), chciałaby zostać lekarzem pediatrą. Pytam księdza, czy ma szansę. Nie. Nie ma pieniędzy na wykształcenie medyczne, po które musiałaby pojechać do Moskwy. Kamila (14 l.) – pięknie śpiewa, chodziła 2 lata do szkoły muzycznej, teraz naukę przerwała z braku pieniędzy. Lili (12 l.) z dużym talentem plastycznym… Żal nas ogarnia na myśl o niespełnionych marzeniach. Potrzebna jest jednak iskra nadziei…
Po śniadaniu, jako pierwsze, odbywają się zajęcia sportowe. Gramy w piłkę na placu koło kościoła, gimnastykujemy się, rywalizujemy na torze przeszkód. Czasem chodzimy na spacery po Suchumi, podczas których dzieciaki są naszymi przewodnikami. Widać, że są dumne ze swojej stolicy i chcą nam pokazać najładniejsze miejsca. Nie widzą lub nie chcą widzieć zniszczeń, jakie zostawiła wojna. A jest ich jeszcze bardzo wiele. Obok pięknego, nowoczesnego stadionu, gdzie rozgrywają się mecze piłki nożnej w mistrzostwach świata państw nieuznawanych, zadbanego ogrodu botanicznego, blisko nowych bloków mieszkalnych o nowoczesnym wyglądzie oraz ładnych domów jednorodzinnych tonących w winoroślach, w dalszym ciągu stoją budynki, na których widać odstrzelone duże fragmenty tynku, gdzie wiele mieszkań jest pustych, bez okien, z widocznymi śladami pożaru. Wybudowany z rozmachem, niegdyś bardzo ładny, budynek dworca kolejowego z wieńczącą go gwiazdą radziecką na iglicy – popada w ruinę. Kursuje tu co drugi dzień jedyny pociąg relacji Suchumi – Moskwa. Na Suchumskiej Górze piękna, lecz zniszczona architektura stojących tam obiektów uświadamia nam dawną świetność miasta. Roztacza się stąd również imponujący widok na Suchumi i Morze Czarne. Na placu centralnym stolicy góruje ruina spalonego i ostrzelanego budynku Parlamentu Abchazji. To jest historia tego miasta, przed którą nie można uciec. Ks. Jerzy mówi, że jeszcze większe spustoszenie wojna zostawiła w życiu tutejszych ludzi. Dlatego potrzebna jest iskra nadziei.

Po zajęciach ruchowych, kiedy poza budynkiem trudno wytrzymać z powodu rosnącego upału, zaczynają się zajęcia w sali spotkań. Nina, która ma piękny głos i umiejętności instrumentalne, z nieodłączną gitarą w rękach, uczy naszą grupę śpiewu. Problem z doborem repertuaru został rozwiązany w ten sposób: Nina wybiera polskie piosenki, po czym wieczorem (czasem do północy), razem z księdzem i Natalią dokonują tłumaczenia na język rosyjski. Okazuje się, że nasze dzieci bardzo dobrze śpiewają. Mają ładne głosy, dobry słuch i szybko uczą się nowych piosenek. Przy tej okazji Nina wyszukuje w Internecie melodie abchaskie, ponieważ nasze dziewczynki potrafią wykonywać swoje tańce narodowe i robią to bardzo chętnie Tańczą z ogromną gracją, wdziękiem i lekkością. Próbują nas nauczyć kroków, które są niesamowicie trudne i niestety bardzo szybko zmuszają nas do kapitulacji. Nawet Ewa, najwytrwalsza uczennica, w końcu się poddaje.
Część biblijną zajęć prowadzi ks. Jerzy. Pracujemy na podstawie przypowieści biblijnych, które staramy się przedstawiać w formie pantomimy lub mini scenek. Pierwszą przypowieść o miłosiernym Samarytaninie przygotowujemy bez udziału dzieci. Sami mamy niesamowicie dużo radości, zwłaszcza z roli osiołka. Na Broadwayu raczej nie wystąpimy, ale najważniejszy jest przekaz i sens ewangeliczny. Kolejne przypowieści przygotowujemy już razem z dziećmi. W ten sposób ks. Jerzy głosi Dobrą Nowinę, gdzie głównym przesłaniem jest miłosierdzie i nadzieja. Nie przeszkadza fakt, że ksiądz katolicki, a dzieci prawosławne. Pismo św. i Prawda w nim zawarta jest ta sama dla nas i dla nich. Może więc nie ma NAS ani ICH? Może po prostu jesteśmy MY? I żeby obraz dialogu ekumenicznego był pełny, to należy wspomnieć o kościele protestanckim sąsiadującym z nami i jego pastorze, z którym spotykamy się, tak zwyczajnie, po sąsiedzku, na obiadku lub kawie.
Po obiedzie zachęcamy dzieci do zajęć manualnych. Wykonujemy prace plastyczne różnymi technikami, po czym stają się one dekoracją naszej sali. Malujemy, wycinamy, wyklejamy… W pierwszych dniach zajęć Lili, z własnej inicjatywy, rysuje duży plakat przedstawiający całą naszą grupę kolonijną. Super. Bardzo podoba im się również pomysł wykonania biżuterii z modeliny. Koraliki, bransoletki, broszki, zawieszki wychodzą fantastycznie. Dzieci mogą wszystko zabrać do domu dla siebie i jako prezenty dla najbliższych.
Godziny popołudniowe to także czas na relaks, zabawę, słuchanie muzyki, gry planszowe, rozmowy indywidualne z dziećmi. Niektóre dziewczynki biorą do ręki gitarę chcąc nauczyć się grać. Nie jest to łatwe, ale gdyby miały instrument na co dzień, to kto wie… Okazuje się także, że nasi mali Abchazowie bardzo lubią oglądać zdjęcia, których są głównymi bohaterami. Staramy się każdego dnia fotografować wszystko, co najciekawsze i po południu wspólnie przeglądnąć je na dużym ekranie, zainstalowanym przez ks. Jerzego, na ścianie w sali. Czasem dochodzi również do małych sprzeczek i konfliktów. Wtedy najczęściej interweniuje Natalia i sprawiedliwie rozsądza zatargi. Podsumowaniem codziennych zajęć kolonijnych jest podwieczorek
i dzieci w zgodzie rozchodzą się do swoich domów.

Dla nas dzień jeszcze się nie kończy. Sprzątamy salę, przygotowujemy się do zajęć
w dniu następnym, wykonujemy różne prace porządkowe w domu parafialnym –
w końcu to jest teraz nasz dom. Wieczorem spotykamy się w kościele na codziennej mszy św. Wspólna modlitwa dodaje sił. Przeważnie jesteśmy sami, jedynie
w niedziele i święta przychodzą parafianie.

Wspólne msze św. z mieszkańcami są dla mnie czasem wielu wzruszeń i refleksji. Liturgia czytań jest w dwóch językach: po polsku i po rosyjsku. Również kazania ks. Jerzy mówi w obydwu językach, abyśmy wszyscy dobrze zrozumieli przesłanie ewangeliczne. Uczestniczę w Eucharystii z pełną świadomością, że stanowimy Kościół Chrystusowy, który jest Jednością bez względu na miejsce, czas i język. Wieczorem, po zapadnięciu zmroku, chodzimy na spacery lub na plażę. Mieszkamy w centrum Suchumi i do morza mamy 15 minut. Ewa z Niną i Asią biegają czasem wcześnie rano, jeszcze przed śniadaniem, zażyć morskiej kąpieli i poopalać się. Pozostali wolą dłużej pospać. Zwłaszcza, że po kolacji mamy zwyczaj spędzania wspólnie czasu do późnych godzin nocnych: układamy menu i plan zajęć na dzień następny, mailujemy do rodzin, bo nasze telefony w Abchazji nie działają i dużo rozmawiamy. Ks. Jerzy opowiada nam o codziennym życiu na Zakaukaziu, o blaskach i cieniach pracy duszpasterskiej na tym terenie. Smaczku naszym rozmowom dodaje fakt, iż prawdopodobnie ktoś nam się stale trochę przygląda. Ale przecież nie rozmawiamy
o niczym, o czym nie wiedzieliby wszyscy mieszkający tutaj. Wielokrotnie pytano nas, czy w Abchazji jest bezpiecznie. Nigdy nie spotkało nas nic przykrego. Owszem, czujemy się wręcz otoczeni opieką… Zdarzało się, że pod bramę przed kościołem zajeżdżał czarny, luksusowy samochód, którego kierowca systematycznie przyglądał się, czy u nas wszystko w porządku. Stwierdziwszy, że nic niepokojącego się nie dzieje – odjeżdżał. Kto to był, sami nie wiemy, pozostają domysły. Przychodzą również różni ludzie zainteresowani naszą kolonią. Niektórzy wprost, inni w sposób bardziej zakamuflowany, chcą wiedzieć, co my robimy. Uznajemy, że to chyba jest także pewna forma naszej ewangelizacji.

Mieszkańcy Suchumi, z którymi się spotykamy, są dla nas życzliwi. Sprzedawcy
w sklepach, przechodnie, których czasem pytamy o drogę… Jedno zdarzenie zapada mi w serce: Asia, wracając znad morza, potknęła się i bardzo mocno skaleczyła
w stopę. W dodatku rozdarł jej się but. Prawie się rozpłakała z bólu i z bezsilności.
Z kłopotu wybawił ją jeden z mieszkańców, starszy pan, który widząc co się stało, sam, bez proszenia przyniósł jej swoje klapki, żeby mogła dojść do domu. Gościnność
i życzliwość Abchazów jest wielka. Na szczęście wojna tego nie zniszczyła…

W 9-tym dniu kolonii organizujemy jednodniową wycieczkę w góry Kaukazu, nad jezioro Rica. Pogoda piękna, jak zwykle gorąco, wręcz upalnie. Widoki całą drogę piękne. Zatrzymujemy się trzykrotnie w punktach widokowych, gdzie jest dość tłoczno: bardzo wielu turystów, w zasadzie wyłącznie z Rosji. Jezioro położone jest wysoko w górach, wśród wzgórz i lasów.
Nad samym jeziorem nie bawimy zbyt długo, ponieważ mamy w planie piknik nad górską rzeką w drodze powrotnej. Trafiamy w zaczarowany zakątek Kaukazu. Od rzeki czuć rześki powiew górskiego wiatru, dookoła rośnie las jak z bajki: drzewa całe omszałe, a słoneczne plamy układają się w tajemnicze znaki. Rozkładamy zapasy na drewnianym stole i przygotowujemy obiad. Smakuje wyjątkowo. W rzece chłodzą się dwa soczyste arbuzy na deser. Odważni moczą nogi w zimnej wodzie, słychać chlapanie, śmiechy i radosne okrzyki. Ciekawostka: powietrze jest tak ożywcze, że
z wielką przyjemnością oddychamy po tylu dniach skwaru, ale niektóre nasze dziewczynki okrywają się kocem, bo… im zimno. Na koniec śpiewamy wszystkie poznane w trakcie kolonii piosenki i czas na powrót do domu. Przy tej okazji jeszcze kilka słów na temat abchaskiej przyrody. Ponoć w górach Kaukazu są niedźwiedzie. Nie widzieliśmy! Ale za to pewnego dnia ks. Jerzy przyniósł w słoiku niedużego skorpiona. Znalazł go w ogródku przedkościelnym, gdzie w wolnych chwilach plewiłam rabaty. Byłam więc bardzo osobiście zainteresowana, czy tenże skorpion nie stanowi dla mnie śmiertelnego niebezpieczeństwa. Zwłaszcza, że byłam zupełnie nieświadoma, że te stworzenia żyją w Abchazji. Ksiądz, z typowym dla siebie stoickim spokojem, stwierdza, że o tej porze roku nie są groźne. Ale, że co? Mają wakacje i nie atakują? Czy upał ich tak rozleniwia? Od tej pory chodziłam do prac polowych dość dokładnie ubrana i zabezpieczona, ale wyobraźnia i tak podsuwała mi krwawe sceny. A skorpion? Pomieszkał jeszcze dwa dni w słoiku i odzyskał wolność. Zapewne ksiądz odniósł go w to samo miejsce, skąd go wziął, żeby biedak do domu trafił. Ale i tak najgorsze i najbardziej krwiożercze są komary…
Dzieci przychodzą również w poniedziałek. To już naprawdę ostatni dzień. Dzisiaj my zostajemy obdarowane własnoręcznie wykonanymi laurkami. „Ja liubliu tiebia!” …
i głos mi się łamie. To będzie najmilsza pamiątka z pobytu w Abchazji. Wszyscy dostają firmowe koszulki z logo fundacji Pro Spe. Ostanie wspólne zdjęcia…

We wtorek wyjeżdżamy do domu. Do granicy z Gruzją jedziemy z tym samym kierowcą, który nas tutaj przywiózł. Po drodze opowiada nam opowieść o powstaniu Abchazji. W moim sercu Suchumi ma już stałe miejsce. Czy chciałabym tu wrócić? Na pewno tak. Dlaczego? Bo nie tylko mieszkańcom Abchazji potrzebna jest iskra nadziei… ja jej także potrzebuję…

Aneta Szpila

Ps. „Pozdrowienia z Abchazji. Mieliśmy bardzo dobre odzewy po obozie, Lera cały czas mnie pyta, czy na drugi rok też będzie kolonia. Udało mi się trochę pomóc niektórym z zakupem rzeczy do szkoły. Teraz mamy piękny wrzesień. Wczoraj na niedzielną mszę św. przyszło 25 osób. Pojawia sie możliwość, by mógł tutaj przyjechać pewien wolontariusz na 2 miesiące. Byłoby to znaczne wsparcie. Polecam się modlitwie.

JP” /frag. powakacyjnego maila od ks. Jerzego/

Podobne posty

Historia dzieje się na Kalahari
Historia dzieje się na Kalahari

Drodzy, Szanowni, Kochani Przyjaciele misji świętych,  pozdrawiam Was serdecznie i szeroko się do Was uśmiecham ze środka dalekiej pustyni Kalahari. Pozdrawiam Was także od tutejszego Kościoła z Ncojane, małej i biednej wioski położonej wydawać by się mogło na końcu...