Zabiorę was dzisiaj w podróż do Gruzji, nie do takiej, jak przyzwyczajają nas biura wycieczkowe pełne pięknych pocztówkowych zdjęć, ale do prostego codziennego życia, które tam panuje.
Przez ostatni miesiąc byłem wolontariuszem w ośrodku Kamillianów w Tbilisi. To miejsce przez ten czas stało się moim domem. Każdego dnia przyjeżdżało do nas około 40 osób niepełnosprawnych. Dzień zaczynał się od wspólnej modlitwy
i śniadania. Później każdy udawał się w kierunku warsztatów, których był duży wybór: od stolarni i decoupage po tańce i naukę korzystania z komputera.
Co ty tam tak naprawdę robiłeś? -pyta mnie wielu moich znajomych. Nie jest łatwo odpowiedzieć jednym polskim słowem, w Gruzji mówiono na to „shimovla”, w języku polskim odpowiednikiem mogłaby być „domowa pomoc pielęgniarska”.
Pracowaliśmy we trójkę: Daniele ( Włoch, misjonarz świecki, od 3 lat w Gruzji) i Irakli (Gruzin). Z oboma mogłem się dogadać, z Danielem po angielsku, z Iraklim po rosyjsku, ale nigdy nie rozmawialiśmy w tym samym języku we trójkę, oni między sobą rozmawiali po włosku lub gruzińsku. Aby opowiedzieć, co robiliśmy, będę musiał podzielić się z wami historiami osób (imiona będą zmienione), z którymi miałem okazję się spotkać.
Wsiadamy do naszego busika i wyjeżdżamy na gruzińskie drogi, po których już sama jazda stanowi przygodę. Zostawiamy Irakliego w domu pomocy społecznej, on tam wykona swoją pracę, w dwójkę jedziemy dalej. Trafiamy do domu, składa się on
z jednego pokoju, który jest sypialnią, kuchnią, a także miejscem, gdzie jest cały dobytek 3- osobowej rodziny. Do ubikacji trzeba przejść na zewnątrz. Prysznica nie ma w ogóle. Giorgi- 50-latek, prawie 2 metry, jest masywnym facetem, niestety nie ma kontroli nad lewą częścią ciała, udar 10 lat temu całkowicie pozbawił go możliwości poruszania lewą ręką i nogą. Jednak powoli szurając i opierając ręce na krześle z każdym krokiem posuwa się coraz bliżej do naszego auta. Siedzę koło niego w tyle busa i przejeżdżając przez dzielnice nagle zaświecają mu się oczy i mówi do mnie: „Tam mieszkałem, moje życie wtedy nie wyglądało tak jak teraz”. Przez wiele lat pracował jako kierowca, był w wielu krajach, nawet Polskę wspominał z uśmiechem. Jego stan zdrowia i utrata pracy przez żonę zmusiła ich do sprzedaży mieszkania, aby mieli z czego żyć.
Dojeżdżamy do ośrodka, tam bierzemy prysznic. Z Giorgim jest o tyle łatwo, że praktycznie myje się sam, trzeba mu tylko pomóc z porażoną ręką i z plecami,
a golenie zajmuje mu ponad 20 min, ale wszystko robi sam. Gdy któregoś dnia odwozimy go do domu, spotykamy również jego żonę czekającą z obiadem. W jej oczach widać ogrom miłości do męża, a także to, że się wspierają w trudnych chwilach. Teraz ona musiała przejąć ciężar utrzymania rodziny. Takich historii, rodzin było wiele. Był Nucri, który ze względu na porażenie spastyczne kręgosłupa musiał być cały czas wyprostowany i prysznic odbywał się na łóżku (po takim prysznicu sam byłem cały mokry od potu, gdyż wymagało to nie lada gimnastyki). Był Nano, któremu trzeba było obciąć paznokcie u jedynej zdrowej ręki. Był Vaso- 95-latek, który śmiał się podczas mycia stóp. Był Giorgi, który nie miał kontroli nad ciałem, ale podczas prysznica śpiewał gruzińskie „Sto lat”. Był też Beso, który mimo swojego kalectwa, została mu tylko jedna ręka, miał świetne poczucie humoru. Był też Nino, którego musieliśmy ściągać po schodach z 3 piętra razem z wózkiem, który pamiętał dawne czasy. Było wielu takich jak nasz główny Giorgi, którym wystarczyło tylko trochę pomóc, asekurować i podać szampon, ale niestety było wielu, przy których trzeba było się sporo napracować. Były osoby, u których na skutek zaniedbania pojawiały się odleżyny, u Gorgiego głębokie na dwa palce. Niestety, osoby chore nie potrafią oszukać natury i też muszą się myć. Dzięki datkom wiele z tych osób ma zapewniony dostęp do pampersów, ciężko mi sobie wyobrazić jak wyglądałoby ich życie bez tej pomocy. Teraz zacząłem doceniać, jak wiele tak naprawdę mam, nawet codzienny prysznic dla niektórych osób jest spełnieniem marzeń.
W weekendy mieliśmy wolne. Udało nam się zobaczyć okolice Kazbegi, Kachetię,
a także rodzinne strony Lashy- Ahalciche i Vardzie. Ludzie okazali się tutaj bardzo pomocni i podróże autostopem dostarczyły wiele niezapomnianych przeżyć, ale to już jest zupełnie inna historia…
Igor