Wojna, jak wiemy, nikomu nie służy. Nasza Fundacja Pro Spe zajmuje się pomocą, która dociera na Wschód, a zwłaszcza do krajów Kaukazu Południowego. Na tych terenach doszło ostatnio do eskalacji konfliktu pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem. Wojenne działania toczą się na obszarach Górskiego Karabachu. Jednak trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że ten konflikt, to nie tylko kwestia terenów. To także konflikt dotyczący starcia cywilizacji silnie naznaczonych religijnie. Armenia jest najstarszym krajem chrześcijańskim na świecie (w wymiarze narodowym przyjęła chrzest w 301 roku), a Azerbejdżan jest krajem islamskim.
Konflikt pomiędzy nimi trwa już ponad 100 lat. Po pierwszej wojnie światowej kraje zakaukaskie chciały swojej niepodległości, ale armia rosyjska i władze Rosji nie pozwoliły na to. Kraje te, po niedługim okresie suwerenności, zostały wcielone w struktury państwa rosyjskiego. Decyzją Kaukaskiego Biura Komitetu Centralnego RKP(b) z lipca 1921 roku Górski Karabach pozostawiono (nie włączono) na terenie Azerbejdżańskiej SSR jako autonomiczny obwód. A Ormianom, którzy wśród jego mieszkańców stanowili większość, przyznano bardzo szeroką autonomię. Kolejna sprawa to położenie Armenii pomiędzy takimi potęgami jak Persja – Iran, Turcja – Imperium Osmańskie kiedyś i oczywiście Rosja. Niezbyt to szczęśliwe położenie z punktu widzenia małego kraju. Pamiętamy wielkie ludobójstwo na Ormianach dokonane przez Turków w latach 1915–1917. To na pewno wycisnęło swoje piętno na kształtowanie się historii tego niewielkiego kraju i miało wpływ na ludność ormiańską. Dzisiaj Turcja rozpycha się jak tylko może, wiedząc, że jest potęgą i mało kto jest w stanie stawić jej czoła. Poza tym Turcja należy do NATO, chociaż nigdy nie udało jej się wstąpić do Unii Europejskiej (mimo swoich usilnych starań). Mało tego, Turcja była zaangażowana w konflikt w Syrii i ciągle jest zaangażowana w sprawę podziału Cypru. Pojawiały się także „zaczepki” polityczne wobec Grecji. To wszystko pokazuje, jak mocno czuje się bogata Turcja w swoim rejonie.
Rosja – można by rzec – była najłagodniejszym państwem, który atakował Ormian i poniekąd skazani oni byli i są na taki sojusz. Turcja i Iran dzisiaj, to mocne kraje muzułmańskie i na pewno nie widzi im się dzisiaj współpraca z małą chrześcijańską Armenią. Taki sojusz byłby wręcz szkodliwy w perspektywie politycznym. To dowodzi tego, jak tragiczne jest położenie Armenii. Obecnie Armenia ma zamknięte przejścia graniczne od wschodu z Azerbejdżanem i od zachodu z Turcją. Jedynie co można, to pojechać do Iranu od południa i do Gruzji od północy. Poza tym, Armenia oddziela terytorium Azerbejdżanu pomiędzy – jak można by nazwać – właściwym terenem kraju i terenem Nachiczewanu. Gdyby tylko popatrzeć na mapę, to widzimy ten podział, który na pewno nie jest szczęśliwy dla Armenii.
Problem obecnego konfliktu jest olbrzymi, bo wsparcie Azerbejdżanu przez Turcję powoduje dostęp do broni różnego kalibru i to w najnowszej technologii. Wystarczy też wspomnieć, że Izrael, który jest mocnym graczem Bliskiego Wschodu również ma interes w skłóceniu świata Islamu. Dlaczego? A dlatego, że ten islam z Azerbejdżanu jest nieco liberalny, a pozwalając na przerzucanie wojowników z wojny w Syrii na front Górnego Karabachu, przerzuca się de facto wojowników o myśleniu bardziej radykalnym, którzy chcą narzucać swoje prawa Szariatu. A Szariat przecież opiera się na założeniu, że prawo musi dostarczać wszystkiego, co potrzebne dla duchowego i fizycznego rozwoju jednostki. Wszystkie czyny muzułmanina są podzielone na pięć kategorii – konieczne, chwalebne, dozwolone, naganne oraz zakazane, a podstawą określenia czynów koniecznych jest pięć filarów islamu.
Ormianie będąc prześladowani niejednokrotnie ukrywali się w górach. Stalin, kiedy dzielił zakaukaskie kraje, Górski Karabach zostawił Ormianom a Nachiczewan dał Azerom, mimo że jak wspomniałem, ten teren nie graniczy bezpośrednio z macierzą Azerbejdżanu. Ta wojna tli się cały czas. Ostatnie 40 lat to nasilenie tego konfliktu, od tego czasu wielokrotnie dochodziło do strzałów i działań wojennych. Za czasów komunistycznych Karabach Górski ogłosił swa niepodległość, ale nigdy nie uznano to za odrębny byt polityczny. Politycy armeńscy mówią, że trudno im sobie wyobrazić kraj bez Górskiego Karabachu. Poza tym istnieje wśród nich taka opinia, że dzisiaj, jak zostanie im odebrany Górski Karabach, to będzie to pretekst do zaatakowania całego kraju armeńskiego. Tego właśnie obawiają się Ormianie. Paradoks polegałby na tym, że gdyby Azerbejdżan wygrałby wojnę i zagarnął Karabach, to byłaby dalej enklawa chrześcijan w muzułmańskiemu Azerbejdżanie. Można sobie wyobrazić, jaka byłaby przyszłość tych ludzi, bo przecież ich samych nikt nie pytałby o zdanie.
Górski Karabach, etniczna enklawa ormiańska w Azerbejdżanie, zamieszkana przez 150 tys. osób, jest zarządzana przez ormiańskich separatystów, wspieranych przez Erewań. Separatyści od dziesięcioleci bezskutecznie usiłują odciąć się od Azerbejdżanu i stać się częścią Armenii. Kumulowany i tłumiony przez lata konflikt etniczny między Ormianami a Azerbejdżanami wybuchł z całą mocą w 1988 roku, kiedy to doszło do straszliwego pogromu Ormian w Sumgaicie. Po upadku ZSRR Armenia, Azerbejdżan oraz Górski Karabach ogłosiły niepodległość, co w ostateczności doprowadziło do zwycięskiej dla Armenii wojny, która pochłonęła jednak 30 tysięcy ofiar. Po jej zakończeniu w 1994 roku na arenie międzynarodowej pojawiło się nowe państwo – nieuznawane jednak przez nikogo na świecie, nawet przez Armenię – Górski Karabach, de facto przynależący do Armenii, ale de iure – do Azerbejdżanu.
To tylko mały przegląd historyczno-sytuacyjny. A co do tego ma Fundacja Pro Spe? Odpowiedź jest bardzo prosta, mamy tam – jak potocznie się mówi – swojego człowieka, którym jest o. Szymon – pochodzący z Argentyny. Do Armenii przyjechał on na misje i tam pracuje wśród niewielkiej liczby katolików. Poza tym są tam dwa miejsca, gdzie pracują siostry Matki Teresy z Kalkuty. Kiedy po pierwszych medialnych informacjach o początku wojny o Górski Karabach zadzwoniłem do o. Szymona i niedowierzając przekazom medialnym zapytałem, go jak wygląda sytuacja naprawdę, to on złapał się za głowę i powiedział, że to coś strasznego, że oprócz pandemii związanej z COVID-19 doszła jeszcze wojna, a dokładnie uchodźcy, którzy opuszając swoje domy stojące w miejscu konfliktu przyszli do wielu miast wyciągając rękę po pomoc. Kto miał swoją rodzinę poza ostrzałem tam się udawał, a kto jej nie miał, musiał dziękować za kawałek miejsca, za kąt w szkole, akademiku czy innym budynku użyteczności publicznej. Stąd, jak wspomniał o. Szymon, potrzeba szybko kupić ludziom materace, a przede wszystkim jedzenie i leki. Wśród tych uchodźców najwięcej jest małych niewinnych dzieci, a także sporo kobiet i starców.
To niewyobrażalna sytuacja, a jednak ma ona miejsce w XXI wieku, gdy wszyscy dookoła mówią o swej dobroci, miłości bliźniego itp. Dlatego – mówię to z dużą stanowczością – musimy pomóc, bo wystarczy choć w myślach zamienić się miejscami z tymi ludźmi, co w czasie okrutnej pandemii COVID-19 mają jeszcze świszczące kule nad głową. O. Szymon mówiąc o ich losie wznosi jedynie błagalnie ręce ku górze wołając bezsilnie” Panie dopomóż, ratuj niewinnych… Zagrożenie życia rodzi instynkty samozachowawcze i stąd trudno chyba nawet nam pomyśleć, że ja albo Ty, drogi Czytelniku bylibyśmy w takiej sytuacji. A jeśli by się tak zdarzyło, to czy mielibyśmy jeszcze serce, by pomóc innym. Tych ludzi nie można przecież zostawić samych sobie. Otwórzmy więc nasze serca i… portfele i ratujmy. Dobro powraca!
Ks. Maciej Gierula